„Złoty pociąg” – prawda czy bujda?

Zaginione skarby III Rzeszy od lat rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy na całym świecie. W ostatnich dniach ich cała uwaga skierowana jest na Wałbrzych. Dwóch odkrywców utrzymuje, że zna lokalizację tzw. „złotego pociągu” – pancernego składu, który wyjechał z Festung Breslau na wiosnę 1945 roku, a potem ślad po nim zaginął.

Poszukiwacze utrzymują, że w pociągu ukryte są sztaby hitlerowskiego złota (stąd medialne określenie) i inne zrabowane przez Niemców kosztowności, a także działa samobieżne i broń przeciwlotnicza. Pociąg ma rzekomo znajdować się na 65 km trasy kolejowej Wrocław - Wałbrzych, ukryty w zasypanym tunelu. Eksploratorzy ostrzegają, że może być zaminowany lub wyładowany zbiornikami z gazem bojowym.

Gdy gruchnęła wieść o całej sprawie, do Wałbrzycha zaczęły ściągać zagraniczne ekipy telewizyjne, a „złoty pociąg” stał się główną atrakcją regionu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że odkrywcy początkowo nie chcieli podać swoich nazwisk, a także tego, skąd w ogóle wiedzą o lokalizacji pancernego składu. Dopiero po pewnym czasie ujawnili się i poinformowali, że miejsce ukrycia pociągu poznali od jednego z niemieckich żołnierzy, który rzekomo miał brać udział w operacji zabezpieczania składu; tajemnicę wyjawił dopiero na łożu śmierci. Później panowie Piotr Koper i Andreas Richter mieli potwierdzić rewelacje weterana przy użyciu georadaru. Tymi danymi podzielili się z generalnym konserwatorem zabytków Piotrem Żuchowskim. Żuchowski stwierdził w mediach, że pociąg istnieje na 99 proc., co jeszcze bardziej nakręciło falę zainteresowania tematem, a przy okazji ściągnęło na konserwatora falę krytyki ze strony prawników zajmujących się ochroną zabytków.

Gorąco zrobiło się też wokół panów Richtera i Kopra, którzy zostali wykluczeni ze stowarzyszenia odkrywców. Dolnośląska Grupa Badawcza utrzymuje, że przypisali sobie zasługi należne wszystkim członkom wspólnie badających sprawę zaginionego pociągu od wielu lat. Obydwaj mają się od tej decyzji odwołać. Tymczasem zaczynają pojawiać wątpliwości co do rzetelności podawanych przez nich informacji. Specjaliści uważają, że zaprezentowane zdjęcie georadarowe zostało prymitywnie sfałszowane. Dodatkowo znawcy historii II wojny światowej (m.in. Bogusław Wołoszański) powątpiewają w istnienie pociągu (ukrycie ciężko uzbrojonego składu pancernego pod koniec wojny skończyłoby się wyrokiem śmierci dla tego, kto wydał taki rozkaz) i jego cennego ładunku (we Wrocławiu nie było złota z Banku Rzeszy).

Dyskusja trwa, zwolennicy teorii o „złotym pociągu” i sceptycy ścierają się ze sobą w internecie i na ekranach telewizorów. I tylko jedno nie zmieniło się od czasu, gdy pierwszy raz pojawiła się wiadomość o odkryciu „złotego pociągu” - nadal nikt go jeszcze nie widział i nie potwierdził, że istnieje naprawdę. Czeka nas więc prawdziwa historyczna sensacja czy bujda na resorach w stylu pamiętników Hitlera w „Sternie”? A może z dużej chmury mały deszcz, czyli zamiast pociągu „złotego” – zwykły, towarowy i w dodatku pusty? Tego nie wie nikt.