Chcesz jechać autostradą? Płać więcej

Jeremy Clarkson z „Top Gear” powiedział kiedyś, że Niemiec trzeba bronić za wszelką cenę, bowiem to jedyny kraj, który ma autostrady bez limitów prędkości. Nasi zachodni sąsiedzi faktycznie są rajem dla posiadaczy Ferrari i Porsche – mogą tam oni poszaleć „ile fabryka dała”. Ale to nie wszystko. Niemcy (prekursor autostrad w latach 30. ub. wieku, opracowanych zresztą dla szybszego przerzutu wojsk) mogą się też poszczycić jednym najlepszych, najgęstszych i najlepiej zorganizowanych systemów autostrad na świecie. A w Polsce? A w Polsce mamy ich razie marne 1552 km (stan na 31 grudnia 2014 roku). Oczywiście, trzeba oddać Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie – nadwiślańskie autobahny są budowane z roku na rok co raz szybciej, nowych odcinków przybywa i „uautostradowienie” Polski trwa (w zeszłym roku oddano niespełna 279 km, w bieżącym podpisano do tej pory kontrakty na budowę 84 km). Niestety, muszą za to płacić kierowcy. Słono. W tym roku znów nastąpiły podwyżki.

Przejeżdżając polską autostradą można dostrzec dziwną zależność. Niby kierowcy domagają się kolejnych odcinków dróg bezkolizyjnych, od zawsze są one wymieniane jako symbol narodowego rozwoju infrastrukturalnego, kłócą się o nie politycy wszystkich opcji od lewa do prawa, a tymczasem na szosie puchy. Za to boczne drogi aż drżą (dosłownie) od natężenia ruchu TIR-ów i osobówek. To się powoli zmienia, ale nie da się ukryć, że użytkowników autostrad mogłoby być więcej.

Nie przybędzie ich jednak, jeśli na bramkach wciąż trzeba będzie zostawiać spore sumki. W tym roku zresztą jeszcze wyższe. 51 zł kosztuje przejazd 150 km odcinkiem A2 między Nowym Tomyślem a Koninem, co – jak wyliczyły lokalne media – oznacza horrendalne 34 gr za kilometr. Z początkiem marka podskoczyły też opłaty za korzystanie z A4 między Krakowem a Katowicami. Przejazd z grodu Kraka do matecznika polskiego górnictwa to bagatela 20 zł (wcześniej 18 zł). Mało? Niby tak, ale ten odcinek liczy... 62 km! Innymi słowy: kilometr jazdy to koszt rzędu 33 groszy. Środki uzyskiwane od kierowców są przeznaczone na remonty i bieżące inwestycje drogowe. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale ceny powinny być niższe. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że jeżeli będą wciąż tak zaporowe, nie będzie trzeba autostrad łatać. Nie zużyją się, bo nikt nie będzie nimi jeździł. Genialny plan GDDKiA oraz zarządców autostrad!

W rozwoju gospodarczym gonimy Europę i nie da się temu zaprzeczyć. W temacie autostrad już dogoniliśmy, ale nie chodzi o ilość kilometrów, ale właśnie o ceny na bramkach. One są już na poziomie unijnym. Taniej jeżdżą tylko Grecy i Chorwaci. Nie trzeba jednak przypominać, że Niemcy, Włosi i Brytyjczycy zarabiają znacznie więcej od Polaków, a standard życia na Zachodzie jest wyższy, więc tam nie odczuwają opłat autostradowych tak mocno jak obywatele kraju nad Wisłą.